Singapur – przystanek na drodze do Tajlandii

Singapur to co prawda nie Tajlandia, ale odkąd powstały bezpośrednie połączenia lotnicze do tego kraju, stał się dobrą opcją przystanku na trasie. I naprawdę warto poświęcić 2 dni na zwiedzenie tego państwa-miasta. Ogromne budynki, super nowoczesny styl to coś, co może nie zachęcać – jako kierunek wakacyjny w drodze na bajeczne tajskie plaże. Jednak to miasto jest zupełnie inne od każdego, które znam. Zaskoczyłam się niesamowicie na plus. I mówi Wam to wielbicielka natury, która uciekła z Warszawy, bo było jej za głośno i za szybko.

 
Singapur położony jest na krańcu półwyspu malajskiego i posiada krótką historię. Pierwotnie jako kolonia brytyjska, założona w 1819 roku, niepodległość odzyskał w sierpniu 1965 roku. Jest jednym z gęściej zaludnionych miast, ale w ogóle tego nie czuć, nawet spacerując po ścisłym centrum. Każda ulica, skrzyżowanie, komunikacja miejska są tak dobrze zorganizowane, że wszystko chodzi jak w zegarku. 
 
PKB tego kraju jest jednym z wyższych na świecie. Na pewno ma to wpływ na koszty życia tam i utrzymania. Są bardzo wysokie, a odczujecie to w restauracjach i barach.
 
Singapur znany jest z bardzo restrykcyjnego prawa, które może niejednemu zjeżyć włos na głowie. I żaden przepis nie jest żartem. Istnieje bezwzględny zakaz wwozu i żucia gum do żucia (1000$ kary) i więcej niż jednej paczki papierosów (otwartej!). Nie wolno pić i jeść w komunikacji miejskiej, palić papierosów gdzie nam się zachce (tylko w ściśle wyznaczonych miejscach, nigdy pod dachem), nie możemy chodzić nago nawet w swoim własnym mieszkaniu. 
 
Za dewastację mienia publicznego grozi kara chłosty. I nie tyczy się ona tylko mieszkańców, ale tak samo turystów. Za morderstwo, posiadanie narkotyków czy przestępstwo wobec prezydenta grozi kara śmierci.
 
Może informacje te brzmią zatrważająco, ale zakładam jednak, że każdy z nas jest w stanie unikać powyższych zachowań. Z pewnością jednak warto o nich wiedzieć, nawet w ramach ciekawostki, mi wydało się to totalnie abstrakcyjne! Co więcej, z tego powodu Singapur jest niesamowicie bezpieczny. Zapewniam, że nic Wam nie grozi, o żadnej porze dnia i nocy. 
 
Nie myślę, aby Singapur był moim wymarzonym miejscem do życia, ale jest na pewno niezwykle interesującym punktem na azjatyckiej mapie. Dlaczego?
 
To nie będzie standardowy poradnik, ze standardowymi miejscami. Chciałabym oprowadzić Was po Singapurze, tak jak ja to zrobiłam.
 
Przede wszystkim miasto to jest fantastycznie skomunikowane. Kilka linii metra dojeżdżających niemalże wszędzie, autobusy, które nie stoją w korkach (których i tak nie ma, ale dodatkowo jest wiele bus pasów), kolorowa kolejka na wyspę Santosa. Po wyjściu z lotniska wejdziecie na pierwszą stację metra. Tam można zakupić plastikową kartę na doładowywania. Według mnie must have i nie zawracajcie sobie głowy taksówkami. Jedźcie do hotelu, zostawcie bagaże i wybierzcie się czym prędzej na podbój tego nowoczesnego, ale jakże zielonego miasta!

Ogrody botaniczne – Singapore Botanic Gardens

 
Celowo nie zaczynam tej listy od ogrodów Gardens by the Bay. Może narażę się na gromy z jasnego nieba, ale zdecydowanie uważam, iż ogrody botaniczne są warte większej uwagi! Nieco mniej znane, darmowe oraz wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO! Trafiłam tam przypadkiem, czekając na wizytę w tajskiej ambasadzie. Znalazłam po prostu na mapie jakiś większy (jak okazało się – 74 hektary), zielony punkt i postanowiłam poczekać tam, czytając książkę. Z czytania jednak nici!
 
Ogród jest przepiękny, ogromny i zachwyca swoją naturalnością. Czysty i zadbany, ale daleki od sztuczności Gardens by the Bay. W tym tropikalnym lesie podziwiać możecie ponad 300 gatunków drzew i roślin. Znajdziecie całkowicie ustronne miejsca, gdzie kury będą Wam przebiegać drogę. 
 
W samym sercu tego lasu podziwiać możecie Ogród Orchidei. Jest to jedyna płatna część w tym kompleksie. 
 
Dojedziecie tam niebieskim metrem, wysiadając na Botanic Gardens MRT Station.

 

Gardens by the Bay

 
Należy się wybrać! Na pewno większość z Was o słyszała o tych futurystycznych ogrodach. Te kosmiczne i kolorowe miejsce pochłania aż 100 hektarów powierzchni miasta, przy samej zatoce. Zaprojektowane przez najlepszych architektów zieleni na pewno są zupełnie czymś innym, niż widziałam do tej pory. To połączenie niezwykłych i egzotycznych roślin oraz nowoczesności. Zwiedzanie można podzielić na część darmową parku oraz dwie wielkie szklarnie- Cloud Forest oraz Flower Dome. Do Waszej rozwagi zostawiam fakt, czy warto płacić 30$ za wejście do każdego z nich. Z pewnością są zachwycające. Ogromny wodospad, niesamowite kwiaty, egzotyczne rośliny, specyficzny mikroklimat. Jednak uważam, że praktycznie to samo daje wizyta w Ogrodzie Botanicznym, wyspie Ubin, a potem w Tajlandii, gdzie w wielu miejscach możemy udać się na trekking do prawdziwej dżungli. Chociażby w Khao Sok. 
 
Natomiast część darmowa jest ogromna i warta wycieczki. Cudowna ścieżka orchideowa, kolorowe instalacje wplecione w przyrodę czy Supertree. To metalowe i ekologiczne konstrukcje zrobione na podobieństwo drzew, obrośnięte roślinami. Wieczorem przepięknie oświetlone, sprawiające ogromne wrażenia nawet z dołu. Chętni mogą przespacerować się kładką zawieszoną pomiędzy dwoma „drzewami” na wysokości około 20 metrów. Oczywiście przyjemność ta kosztuje – 5$.

Wyspa Ubin

 
Informacji o tej wysepce nie znajdziecie w żadnym standardowym artykule o Singapurze. Dzięki temu nie spotkacie tam tabunu turystów. Ubin kiedyś był obszarem górniczym, obecnie to jedno z ostatnich miejsc Singapuru, które pozostało terenem wiejskim. Zamieszkały przez około 100 osób, zachwyca dzikością oraz niesamowitą florą i fauną. 
 
Na wyspę dostaniecie się autobusem 59, który zawiezie Was do Changi Village (swoją drogą bardzo fajne i spokojne miejsce, z niską zabudową). Tam znajdziecie malutką przystań, z której co chwilę odpływają wiekowe łódeczki za jedyne 3$. Podróż trwa około 10 min. Pamiętajcie, że miejsce to jest Parkiem Narodowym, dlatego po powrocie będą skanować Wasze bagaże.
 
Wyspa Ubin to inna twarz Singapuru. Poczułam się tam trochę jak w Tajlandii. Przestało być już idealnie, mijałam stare domki, budowane własnoręcznie przez właścicieli. Psy i koty wylegujące się na słońcu, kilka przydomowych knajpek (z przepysznym jedzeniem!). Na jedynej ulicy napotkacie wiele wypożyczalni rowerów. Polecam przejść się kawałeczek dalej i za nieco niższą cenę wypożyczcie rower. Naprawdę warto! Będzie to wycieczka wśród dzikich i egzotycznych roślin, w towarzystwie małp i dzików. Co najważniejsze, wszystko naturalne, jedynie pielęgnowane przez człowieka.

Wyspa Sentosa

 
Ta sztuczna wyspa, wybudowana została ku zabawie i rekreacji. Dostaniecie się na nią specjalnym tramwajem, chociaż polecam również spacer mostem, który łączy wyspę z lądem. Trudno mi powiedzieć czy polecam to miejsce. Jest ono swojego rodzaju parkiem rozrywki, dość sztucznym i kolorowym. Posiada część plażową, ale po tajskich widokach nie była mnie ona w stanie zachwycić. Na pewno warto odwiedzić jedną z atrakcji. Universal Studio, Kasyno czy Muzeum Figur Woskowych to tylko jedne z wielu opcji. Ja wybrałam się do Akwarium, które jest jednym z największych na świecie. Zobaczyłam stworzenia morskie, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Kolorowe rybki, koniki morskie, rekiny, zachwycające i przerażające meduzy. Wszystko ciekawie opisane. To cały podwodny świat w jednym miejscu, bardzo dobrze utrzymanym i zadbanym. Myślę, że na wizytę warto poświęcić minimum godzinę, ja byłam chyba prawie dwie!
 

 

Little India, China Town, dzielnica arabska oraz spacer po centrum

 
Ja po prostu część centralną Singapuru zrobiłam na piechotę. Idąc przed siebie, podziwiałam ogromne wieżowce, w które niesamowicie została wpleciona przyroda. Po drodze mijałam przeróżne dzielnice, tak różniące się od siebie, że miałam wrażenie zmiany miast. 
 
Spacer zaczęłam od Little India – dzielnicy indyjskiej, gdzie za normalne pieniądze można zjeść przepyszne i tradycyjne dania tej kuchni. Dodatkowo warto wybrać się na spacer. Kolorowa i niska zabudowa, barwne uliczne markety i sklepiki, w których kupić można dosłownie wszystko.
 
Wieczorem natomiast polecam wybrać się nad zatokę Marina Bay. Niesamowicie oświetlone biurowce, hotel Marina Bay Sands z dachem w kształcie łodzi (wejście na dach kosztuje z tego, co pamiętam 40$) zapierają dech w piersi. W sąsiedztwie znajduje się też ogromny młyn diabelski – Singapure Flyer, z którego podziwiać można panoramę całego miasta. 
 
Następnie spacer po dzielnicy i dookoła „jeziorka” w Downtown Core i wycieczka metrem do China Town. Tam setki chińskich knajpeczek z pysznymi pierożkami. Wieczorami zapełnione znajomymi i przyjaciółmi grającymi w karty i pijącymi piwo. China Town to też dobre miejsce na zakupy, jeśli nie chcecie nadszarpnąć zbyt swojego budżetu. Jeżeli zaś interesują Was markowe centra handlowe, ekskluzywne, z najmodniejszymi butikami to polecam wycieczkę na ulicę Orchard Road. Ja zakupów tam nie robiłam, ale spacer warty był zachodu.
 
Ciekawa jest także dzielnica arabska. Wbrew temu, co możecie sobie pomyśleć to wspaniałe miejsce na wieczorne wyjście do baru, czy klubokawiarni. Uświadczycie tam świetnego jedzenia przy akompaniamencie muzyki na żywo.

Artykuł by Ola, Instagram world_of_ola
You don't have permission to register